środa, 15 grudnia 2010

Co zrobiło na mnie duże wrażenie vol.2

Stan Getz – Focus (1961)


Jedna z lepszych płyt jazzowych jakich kiedykolwiek słyszałem. Lekarstwo na zimę, z tym albumem na słuchawkach przez uszy dostają się dźwięki ciepłe jak dodatkowa para rękawiczek, rozchodzą się po ciele jak herbata z rumem. Nie wiem jak nazywa się połączenie muzyki jazzowej z symfoniczną, może po prostu połączenie muzyki jazzowej z symfoniczną?.. Nie ważne, ważne jest to, że albumu słucha się wyśmienicie. Dźwięki saksofonu w „Her” zdają się układać w słowa wypowiadane czule przez usta pięknej kobiety (wow), kontrabas (tak mi się wydaję że to kontrabas) w „I’m Late, I’m Late” niczym wskazówki zegara odmierza nieubłagalny czas, dźwięki wydawane przez całą gromadę instrumentów w „Once Upon A Time” są tak przestrzenne, że oczyma mojej wyobraźni tworzą muzyczny krajobraz, barwniejszy niż tęcza. Stan Getz! Żałuje że wcześniej nie znałem tego kota.


Affinity – Selftitled (1970)

Udane połączenie jazzu i rocka, piękny kobiecy wokal, to właśnie sprawia że Affinity słucha się z dużą przyjemnością. Krążek ma atmosferę mroźnej nocy w dużym mieście, nawet jeśli odtwarzany jest w domu, czuje się jakbym spacerował w blasku latarń, zupełnie sam, wśród wszechobecnych płatków śniegu, spadających na ośnieżony, oświetlony przez stożek światła latarń, chodnik. Muzyka narzuca mi takie, a nie inne obrazy, pomimo tego ma w sobie dużo ciepła. Z resztą spytajcie Cioci youtube o o jeden z moich ulubionych numer ów „Night Flight” albo „Cocoanut Grove”, jestem pewien że jeśli nie skłoni was do zdobycia w jakiś sposób całego lp, to i tak się spodoba.


Marco Polo & Torae – Double Barrel (2009)

Chociaż to dzieło znałem już wcześniej, nigdy nie robiło na mnie dużego wrażenia. Dopiero teraz, w dobie nadzwyczajnej popularności różnej maści wacków, doceniam czym jest ta płyta, jest to powrót do brzmienia z lat 90-tych, prawdziwe boom bapowe, surowe brzmienie. Kiedy uszy zmęczone żałosną napinką mainstreamowców, bardzo dobrze włączyć sobie coś równie brudnego, i bezkompromisowego, tylko w lepszym o niebo stylu. Ponadto, obok Torae’a słyszymy na mikrofonie samych mistrzów takich jak Masta Ace’a, Seana P, Heltah-Skeltah, albo Guilty Simpsona, a w intro przemawia sam DJ Premier , „Ya heard? Dollar make sense, if dollar make sense, live the planet Earth and make your own planet like we do”



Lootpack – Sounpieces Da Antidote! (1999)

Czemu nie znałem tego wcześniej? O to jest pytanie. Najlepsze produkcje i zwrotki Madliba jakie słyszałem… Stara szkoła + odrobina szaleństwa spod znaku Stones Throw. Wstyd mi, po prostu wstyd, jak mogłem nie znać tak szokująco funkowej, soczystej płyty, która ma wszystko co powinien posiadać dobry hip-hopowy album, czyli logiczną, nieprzekombinowaną koncepcje, dobre beaty , polot, dobre teksty, skillsy na mikrofonie (z tym jest najgorzej). O ile Wildchild jest nienajgorszy, to Madlibowi wiele brakuje pod względem techniki rapowania, na szczęście uzupełnieniem są goście na wyższym levelu pod tym względem, tacy jak Tha Alkaholiks, Dilated Peoples, albo Medaphoar.

Z miejsca chciałbym podziękować Kołnierzykowi, bez Ciebie nadal bym nie znał Affinity i Stana. Hi5!

piątek, 10 grudnia 2010

Ski Beatz - 24 Hours Karate School (2010)


1. Nothing But Us feat. Curren$y & Smoke DZA
2. Go feat. Jim Jones & Curren$y
3. Prowler 2 feat. Jean Grae, Jay Electronica & Joell Ortiz
4. Do It Big feat. The Cool Kids & Stalley
5. S.T.A.L.L.E.Y. Feat. Stalley
6. Not Like Me feat. Tabi Bonney
7. Scaling The Building feat. Curren$y & Wiz Khalifa
8. Super Bad feat. Rugz D Bewler
9. I Got Mines feat. Tabi Bonney, Nicki Wray, Ras Kass, & Stalley
10. Back Uptown feat. Camp Lo
11. Cream Of The Planet (Instrumental)
12. Taxi (Instrumental)



Teraz Curren$y, Smoke DZA, i Trademark Tha Skydiver, wcześniej Jay-Z, albo Camp Lo, z tymi artystami można kojarzyć twórczość wiecznie niedocenianego beatmakera zwanego Ski. W tym roku wydana została jego pierwsza producentka. Po świetnych beatach na „Pilot Talk” Curren$y'ego przypomniałem sobie że istnieje ktoś taki, od tej pory nie daje o sobie zapomnieć... Jego beaty są po prostu kosmiczne, słuchając ich odlatuje na księżyc, i prędko nie wracam. Krążek nie jest arcydziełem, nie oszukujmy się.

Obsada mikrofonów pomimo że bardzo zróżnicowana nie daje pełnej satysfakcji. „Dyplomata” Jim Jones to dla mnie największa zagadka na tej płycie, jeśli powiem że Curren$y go zjada w „Go”, to na pewno domyślicie się o co mi chodzi. Jean Grae, Jay Electronica, i Joell Ortiz za to pokazują co to znaczy być nosicielem flow, Ortiz jest rzeźnikiem, zjada wacków niczym Royce na „Dinner Time” (skojarzenie nieprzypadkowe) bez dwóch zdań. Reszta Mistrzów Ceremoni nie przekonuje mnie do końca, jak zawsze po prostu dobrze. Jeśli chodzi o dopasowanie się do klimatu podkładów to wszyscy dają radę, lekki rap do lekkich beatów, robiony przez skrajnych hedonistów, sprawiających wrażenie jakby spędzali całe dni na robieniu z siebie pilotów, w zielonych, zawiniętych w białe kaftany, dymiących samolotach, lecących ponad chmurami.

Na temat albumu czytałem wcześniej same nie pochlebne recenzje, wiem że recenzja jest subiektywną formą wypowiedzi, dlatego nie będę kwestionował nikogo zdania, jednak moja opinia jest inna. Ski Beatz wyprodukował całkiem dobry album, na poziomie nie wiele ustępującym temu do którego nas przyzwyczaił na wcześniejszych produkcjach.

Beaty są zróżnicowane od ciężkich syntetycznych bangerów (np. „Back Uptown”), po soulowe, pojękujące instrumentale (np. „Taxi”), dlatego ta płyta nie nuży, można jej słuchać na okrągło. Sample sekcji dętej z „Nothing But Us” na długo osiadają w pamięci i świadomości, „Do It Big” elektryzuje, sprawia że „jebane hatifnaty” z „Muminków”, na pewno miałyby uciechę. Rockowe brzmienie także znajdziemy, w „I Got Mines” i „Prowler 2” słyszymy sample rockowych gitar, w drugim przykładzie Joell Ortiz z owymi gitarami staje się jedną całością, beat jest zbroją, a rap mieczem. Przy słuchaniu „Scaling The Building”, odlatuje razem z Wizem i Curren$ym na orbitę, po to by zostać strącony po trzech minutach i czterdziestu pięciu sekundach z powrotem na Ziemie, przez deszcz malutkich pulsujących komet („Super Bad”), po następnych trzech minutach i pięćdziesięciu czterech sekundach kiedy jestem po zaskakująco miękkim lądowaniu, na Ziemie spada grad większych ciał niebieskich, z większą częstotliwością, rozdzierających powietrze z elektryzującym rykiem, to Camp Lo wracają do miasta („Back Uptown”). Po chwili grad ustaję, nastaje spokój, ludzie wychodzą z kryjówek, nie mogą wykrztusić z siebie pełnego zdania, ich głos się urywa, są w szoku („Cream Of The Planet”, „Taxi”). Takie są moje wrażenia kiedy słucham tych beatów, mam ewidentną słabość do Ski Beatza.

Tak się złożyło że przed przesłuchaniem płyty słyszałem numery i zwrotki usunięte z albumu... Jeśli macie te numery możecie je spokojnie podmienić z orginalnymi wersjami, są lepsze, bardziej dopracowane, a powinno być na odwrót. Mos Def pasuje do „Taxi”, albo „Cream Of The Planet”, czemu na krążek dostały się tylko instrumentale? Nie wiem. Jedynie w „Prowler 2” Mos Def murzyn, nie nadąża za „potworami”. „Aerials” powinno być na płycie, bez dwóch zdań, ładny soulowy beat z dobrymi zwrotkami Curren$y'ego i Stalley'a. Taka jest moja opinia, ale jestem świadomy że „Nartą” mogła kierować konkretna koncepcja.

Podsumowując, album jest dawką dobrej muzyki, z kilkoma słabymi momentami, każdy beat ma swoją dusze, nie ma wtórności na albumie, jednak Beatza słyszałem już w lepszej formie, dlatego mój werdykt to:
7/10

wtorek, 23 listopada 2010

Co polecam

1.Junior Cony - At The Government Shop (2003)

W polskim reggae, ragga, albo innych tego typu specyfikch występuje zmieniony akcent stylizowany na jamajskie Patois, Francuzi nie mają takiego kompleksu na szczęście, pomimo tego że Cony śpiewa po angielsku. Dubowa pulsująca energia, wspaniały bass, niepowtarzalna atmosfera, to sprawia że ostatnio słucham tego albumu bardzo często. Jeśli w Francji taki jest poziom tej muzyki, to ja chce więcej!






2.Marvin Gaye – What's Going On (1971)

Nie żebym nie znał wcześniej tego arcydzieła, ale w erze małych wypłat, łatwo dostępnych mp3, i drogich płyt wcześniej słuchałem tego tylko w wymienionym przeze mnie formacie, jednak jak to bywa dysk mi po prostu pierdolnął, dlatego kosztem zaległego mandatu którego chyba nigdy nie spłacę, kupiłem sobie ją (deluxe edition, w pięknym digipacku, z koncertem w Kennedy Center, dodatkowymi utworami, i grubą książeczką). Przeżywam przyjemność słuchania na nowo, za każdym razem odkrywam coś nowego. O tej płycie można napisać setki zdań, pewnie już tyle napisano. Marvin Gaye jest moim ulubionym wokalistą soulowym, ten krążek jest ponadczasowy, doprowadza do refleksji, pomimo poważnych treści rozluźnia. Każdy fan muzyki powinien to znać. Niekwestionowane arcydzieło.

3.J Dilla – Dillantology Vol. 1 (2009)
Zbiór utworów artystów neo-soulowych i hip-hopowych, od A.G., przez De La Soul, aż po Eryke Badu. Wszystkie utwory łączy beat od mojego ulubieńca Jay'a Dee aka mistrzem był, jest i będzie, basta. Świetna okładka, jeszcze lepsza zawartość.






4.Cunninlyguists – A Piece Of Strange (2005)
Kno dołącza do mojego osobistego Olimpu beatmakerów, jednak Deacon i Natti raczej do bogów mikrofonu nie dołączą, co nie znaczy że są słabymi raperami. W tej płycie wbrew tytułowi nie ma nic dziwnego, jest to po prostu kawał dosyć dobrego rapu na świetnych beatach. Nie ma co ukrywać, mam słabość do soulowego zawodzenia w podkładach. Album wypomina Amerykanom zafascynowanie śmiercią, oraz tematyką gangsterską, jest opozycją do mainstreamowego southowego brzmienia. Cunninlynguists „piąty element dołączają do czterech, ten który pozostałe spaja jak cement”

5.Ski Beatz – utwory które się nie dostały na „24 Hour Karate School” (2010)

Aerials feat. Stalley, Curren$y, Whosane, Terri Walker, Mos Def
Cream Of The Planet feat. Mos Def
Prowler 2 feat. Jean Grae, Jay Electronica, Joell Ortiz, Mos Def
Taxi feat. Mos Def & Whosane

Ski jest według mnie jednym z najbardziej nie docenianych twórców beatów, odpowiada np. za większość strony muzycznej „Reasonable Doubt” Shawna Cartera, jego beaty są relaksacyjne, do tego na „fituringach” raperzy indywidualiści tacy jak Curren$y albo Mos Def. Nawet to że utwory są nie dokończone nie przeszkadza w ich słuchaniu. W „Prowler 2” występuje plejada potworów mikrofonu, jednak istną bestią apokaliptyczną jest tu Joell Ortiz, mota wersami jak samuraj kataną. Dla kontrastu „Taxi” daje odpocząć, jest po prostu (nie lubię tych słów, ale ich użyje) chilloutowy, i klimatyczny. Przyznam się bez bicia że albumu jeszcze przesłuchać nie zdążyłem. Jeśli to są utwory które zostały odrzucone, to jakie są te znajdujące się na lp?! Według Popkillera kiepskie, a według mnie... dowiecie się niebawem.

Poprawka:
"Prowler 2" jest na płycie, jednak bez  Mos Defa, a "Taxi" i "Cream Of The Planet" w wersji instrumentalnej.

Dwele - W.ants W.orld W.omen (2010)



1.Wants (Intro)
2.I Wish
3.Grown
4.Dodgin Your Phone (feat. David Banner)
5.Dim The Light (feat. Raheem Devaughn)
6.World (Intro)
7.How I Deal (feat. Slum Village)
8.Hangover
9.My People
10.Detroit Sunrise (feat. Monica Blaire & Lloyd Dwayne)
11.Women (Intro)
12.I Understand
13.Love You Right
14.More Than A (Interlude)
15.What's Not To Love
16. Give Me A Chance
17.I Wanna (feat. DJ Quik)




Muzykę neo-soulową darze wielką sympatią między innymi za flirt z innymi nurtami muzycznymi, ciepłe brzmienie, oraz za to że można słuchać tej muzyki niezależnie od nastroju i pogody. Te właśnie cechy posiada najnowszy album Dwele

Nie ukrywam, oczekiwania względem nowego krążka miałem na prawdę duże, i nie zawiodłem się... Pomimo tego że album nie jest dużo lepszy, podoba mi się bardziej, spowodowane jest to eksperymentami, które są smaczne, wynikają z poszerzania horyzontów muzycznych, a nie chęci zdobycia nowych fanów i wylądowaniu w pierwszej dziesiątce list przebojów.

Nie spodziewałem się że wokalista będzie brzmiał dobrze z Davidem Bannerem, albo DJ'em Quikiem, efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Reprezentant gangsterskiej Kalifornii i wokalista z Detroit udowodnili że g funk połączony z neo-soulem brzmi co najmniej świetnie, beat Quika z wokalem Dwele zazębiają się w tym numerze niczym dwa trybiki. Oprócz tego można znaleźć odwołania zarówno do klasycznego soulu, jazzu, Rn'B jak i klasycznego rapu („How I Deal”), jak można było zauważyć we wcześniejszych nagraniach porozumienie na linii Dwele – Slum Village rodzi soczyste owoce, tak jest i tym razem.

Andwele jak zwykle radzi sobie z doborem muzyki, płynie po podkładach z wielką swobodą. Jeśli chodzi o treść monotematyczny nie jest, od obrazu Detroit w promieniach wschodzącegeo słońca („Detroit Sunrise”) aż po... kac („Hangover”).

Wady niestety są. Album jest o 1\6 za długi, dłuższe słuchanie nuży aż do momentu w którym w uszy wchodzi szturmem wcześniej przeze mnie wspomniany „I Wanna”, jednak dla mnie jest to wada która nie psuje mi przyjemności ze słuchania. „W.W.W.” jest albumem bardzo dobrym, bez wachania 8,5/10. Następnym ubytkiem na który być może tylko ja zwróciłem uwagę jest brak z przyczyn wiadomych choćby jednego beatu od Jay'a Dee (tak, wiem że to tylko moje fanaberie). Czekam z nadzieją na następny album. „W.Ants W.Orld W.Omen” nie raz jeszcze zagości w moich słuchawkach.

wtorek, 9 listopada 2010

Statik Selektah & Termanology- 1982 (2010)



1 The World Renown
2 People Are Running
3 Things I Dream f. Lil Fame (of M.O.P)
4 Goin Back f. Cassidy & Xzibit
5 The Radio
6 Wedding Bells f. Jared Evan
7 You Should Go Home f. Bun B & Masspike Miles
8 Tell Me Lies f. Styles P
9 Life Is What You Make It f. Saigon & Freeway
10 Freedom f. REKS
11 Still Waiting
12 The Street Life
13 Thugathon 2010 f. M.O.P
14 The Hood Is On Fire f. Inspectah Deck
15 Born In 82
16 Help 

Ostatnio nie łapię się we wszystkich gorących debiutach, kolejnych albumach weteranów, i nowych kolaboracjach, chyba nikt się nie łapie, tyle tego wszystkiego wychodzi (ale to już temat na dłuższy oddzielny artykuł), o współpracy Statika z Termanology dowiedziałem się dosłownie tydzień przed premierą. „1982” to jednocześnie nazwa projektu, oraz rok narodzin oby dwóch artystów. Statik Slektah i Termanology tworzą najbardziej typowy rodzaj zespołu hip-hopowego, czyli raper i producent. Statik i Term to w świecie rapu osoby mało anonimowe, myślę że nikomu nie muszę ich specjalnie przedstawiać, jeżeli jednak ktoś ma zaległości, odsyłam do „wujka google” i „cioci youtube”

Termanology dysponuje bardzo dobrym, przeciąganym flow, nie raz to udowodnił w takich numerach jak choćby „How We Rock”, albo „Drugs, Crime, Gorillaz” z rozbrajającego solowego krążka pt. „Politics As Usual” z 2008 roku. Na „1982” sprawa wygląda niestety nieco gorzej...Rap utracił świeżość, nie jest tak ekspresyjny jak w wcześniejszych latach twórczości. Term, wiem że stać Cię na więcej...

Od momentu wciśnięcia play, aż do końca trzeciego numeru poziom płyty jest niepokojąco niski, trudno przebrnąć, kawałki ciężkie, przytłaczające. Na szczęście dla uszu, następna część krążka jest lepsza, może nie dużo, tak samo bywają słabe momenty, ale w każdym razie lepsza...

Nie wiem czy znacie, ale jest (a raczej był) taki beatmaker jak J Dilla, każdy z jego beatów mogę słuchać w nieskończoność, za każdym kolejnym przesłuchaniem odkrywam nowe smaczki, niestety z muzyką Selekty jest niestety na odwrót. Dajmy za przykład takie „Still Waiting”, za pierwszym odsłuchaniem mnie wgniotło w krzesło, jednak za każdym kolejnym przybliża moje zdanie do opinii pod tytułem „dosyć dobry beat, który wcale nie wgniata w krzesło”. Takie właśnie są beaty na albumie, na początku wydają się świetne, po dogłębnym przesłuchaniu dochodzi się do wniosku że to nie prawda. Statik, wiem że stać Cię na więcej...

A gdzie plusy? Plusy są w postaci gości którzy ubarwiają płytę. Głównie sami „hardkorowcy”. Bun B jak zwykle nie zarapował słabo, Inspectah Deck przeciwnie. „Life Is What You Make It” bez Saigona i Freeway'a nie było by tak dobre nawet w połowie, pomimo dobrego beatu. Xzibit ładnie popłynął, Reksa słyszałem w lepszej formie...

Podoba mi się pomysłowe połączenie cutów w „The Radio”, oraz chórek dziecięcy w „The Hood Is On Fire”, to jest najbardziej pomysłowe co na płycie znalazłem. W nawale bardzo dobrych tegorocznych produkcji, krążek nie wyróżnia się zbytnio, tzw. „średniawka”. Chłopaki, wiem że stać was na więcej, dlatego czekam na następne albumy...

Mój werdykt:
5,5/10

piątek, 22 października 2010

Bun B- Trill O.G. (2010)

1.    Chuuh feat. J. Prince
2.    Trillionaire feat. T-Pain
3.    Just Like That feat. Young Jeezy
4.    Put It Down feat. Drake
5.    Right Now feat.  Pimp C, 2Pac, Trey Songz
6.    That's A Song
7.    Countin' Money All Day feat. Yo Gotti & Gucci Mane
8.    Speak Easy feat. Twista & Cedric The Entertainer
9.    Lights, Camera, Action
10.    I Git Down For Mine
11.    Snow Money
12.    Ridin' Slow feat. Slim Thug & Play N Skillz
13.    Let Em' Know
14.    Listen
15.    All A Dream feat. LeToya Lucket
16.    It's Been A Pleasure feat. Drake
17.    Gladiator feat. Truck Buck
18.    Sext Me feat. Just Britanny, Candi Redd, Surreal, Troublesum & RawLT
19.    Real Live feat. The Gator & GLC
20.    Git In feat. Big Capp & Young Money Moe



Flow które wgniata kiepskich MC's w podłoge, szacunek i respekt wśród raperów niezależnie od wybrzeża i stylu, współpracował z tak różnymi artystami jak np. Rick Ross i Talib Kweli, dwudziestoletni staż na scenie, bezkompromisowość, to właśnie Bun B, jeden z najlepszych raperów na scenie. W tym roku wydany został trzeci solowy album, a mianowicie „Trill O.G.”, względem niego miałem bardzo duże oczekiwania po dwóch poprzednich dziełach Buna. Czy płyta sprostała wymaganiom?

Otwierającym krążek numerem jest „Chuuh”, czyli przysłowiowe „wejście z buta”, podnosi emocje, jednak kiedy słyszymy „Trillionaire” z T-Painem entuzjazm szybko opada, i tak jest już do końca z nielicznymi wyjątkowymi momentami. Nawet nie chodzi o to że album jest kiepski, jest dobry! Jeśli dla was będzie to pierwsze zetknięcie z Bunem, i jeśli podoba wam się mainstream z południa Stanów, obok tego dzieła na pewno nie przejdziecie obojętnie. Po wielu kultowych krążkach z Pimpem C jako UGK, oraz dwóch kapitalnych solówkach, poprzeczka została zawieszona wysoko, niestety Bun B jej nie przeskoczył.

B jak zwykle w formie, flow ponad przeciętne, mocne rymy, tylko beaty mógłby sobie chłopak staranniej dobierać... Ja nie mam nic przeciwko południowym podkładom, ale bezpłciowe „Snow Money”, albo „All A Dream” to dla mnie jedna wielka prowizorka. Jednak na albumie są także perełki typu „Speak Easy” niejakiego Big E, albo „Let Em' Know” Premiera (a jakże).

Od początku było wiadomo że gości będzie dużo, w końcu współpraca w rapie jest wpisana od początku, a Bun ma z kim współpracować. Tym razem goście są trochę inni, brakuje takich graczy jak Lil' Keke, T.I., albo Z-Ro, za to godnie ich zastępują Drake (to nie żart), Twista, albo zawsze świetnie brzmiący z Bun'em Slim Thug. Innym z najbardziej niespodziewanych gości na płycie jest  wywołany z martwych po raz kolejny 2Pac, tym razem na szczęście nie przewróci się w grobie słysząc „Right Now”. Żaden z gości nie ma lepszej techniki rapowania, żaden nie zjada gospodarza, wiadomo kto jest panem i władcą na albumie. Album jest dla mnie tak czy siak płytą roku. nie dlatego że jest niesamowity, lecz dlatego że bardzo długo na niego czekałem, oraz dlatego że pochłonął bardzo dużo mojej uwagi i czasu.


Płyta w prestiżowym magazynie Source dostało pięć mikrofonów, co uznaje za przesdę. Pomimo tego że dzieło nie zadowoliło mnie do końca, „Trill O.G.” nie raz jeszcze zagości w moich słuchawkach, jak wszystko w czym swój udział miał Bun B.



Mój werdykt: 6,5/10

piątek, 24 września 2010

Das EFX- Hold It Down (1995)



1. Intro (Once Again)
2. No Diggedy
3. Knockin' Niggaz Off
4. Here We Go
5. Real Hip Hop - (original version)
6. Here It Is
7. Microphone Master
8. 40 & A Blunt
9. Buck-Buck
10. Intro
11. Can't Have Nuttin'
12. Alright
13. Hold It Down
14. Dedicated
15. Ready To Rock Rough Rhymes
16. Represent The Real - (with KRS-One)
17. Comin' Thru
18. Hardcore Rap Act
19. Bad News - (with PMD)
20. Real Hip Hop - (Pete Rock remix)


 
   Pewnego razu przemierzałem pewne stoisko muzyczne w poszukiwaniu dobrych pozycji, wtedy znalazłem album który był dla mnie zupełnie zagadkowy, a mianowicie "Hold It Down" grupy Das EFX. Zadawałem sobie wtedy pytania w myślach: Co to za zespół? Skąd mają beaty od Premiera? Skąd mają na "featuringu" KRS'a? Czemu tego nie znam? Kupiłem ten krążek w ciemno, powiem wam że nie żałuje, a nawet wręcz przeciwnie...
   Minęły ponad dwa lata od tego momentu, teraz o tym albumie i zespole wiem o wiele więcej. "Hold It Down" jest trzecim krążkiem zespołu po niezapomnianym "Deadly Serious", i zapomnianym "Straight Up Sewaside". Pomimo tego że za oprawę muzyczną odpowiedzialni są bogowie beatmakingu, gościnne zwrotki dołożyli bogowie mikrofonu, krążek posiada jeden z najlepszych singli z '95-tego roku, album nie zyskał sukcesu komercyjnego, nie został doceniony także przez fanów, co mnie dziwi. Skoob i Drayz, podobnie jak Redman słyną z zakręconych rymów w stylu: "Well on your marks and get set / and can't forget to go / incase you didn't know the flow is fat like Joe(like Joe) / yo..you niggedy know that I'm back man / your wack man/I eat a nigga like pacman", takich wersów nie brakuje. Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, to co tu dużo mówić... beaty, dobre, ale nie wspaniałe, typowe dla lat 90-tych . Nie ważne czy to jest track od Premiera, czy od Pete Rock'a, czy od Easy Mo Bee, czy może jeszcze od Showbiz'a, wszystkie produkcje łączy surowość, minimalistyczne brzmienie, i dobry poziom. Jednak najpiękniejszą, i najbardziej pasującą do MC's muzykę stworzył Easy Mo Bee, który przeżywał wtedy najlepszy okres twórczości. Singiel o którym wspomniałem wyżej to "Real Hip Hop" wyprodukowany przez mojego ulubionego Premo, zremiksowany na tym samym materiale przez "Piotra Skałe", jak to zwykle w muzyce bywa lepszy oczywiście jest orginał. Spośród lasu dobrych utworów wyróżniam także "Represent The Real" z gościnnym udziałem KRS-One'a, "Microphone Master" (najepszy beat na płycie!), oraz "Can't Have Nuttin".
    To że artyści nie są tak znani i lubiani jak np. Jeru The Damaja nam na szczęście nie szkodzi, a nawet wręcz przeciwnie, można to porównać z kobietą, najmniej dostępna i najbardziej tajemnicza smakuje najbardziej. Jak dla mnie klasyk.

Mój werdykt:
7,5/10

wtorek, 21 września 2010

"Wszystko Gra"

Wszystko gra (Match Point)
dramat amer.-ang. 2005
reż. Woody Allen
wyk. Scarlett Johansson, Jonathan Rhys Meyers, Emily Mortimer
(119 minut)

   Nie ukrywam że darzę sympatią filmy Woody'ego Allena, które zazwyczaj posiadają dużo ciepła, humoru, niebanalną treść, oraz dopełniającą treść rolę Woody'ego, piszę "zazwyczaj" ponieważ dzieło z 2005 roku pt. "Wszystko Gra" jest inne, nie ma w nim Pana Woody'ego jako aktora, nie odnajduje w nim także ciepła, ani humoru, raczej chłód i obrzydzenie głównym bohaterem.
   Film jest opowieścią o młodym ekstenisiście o imieniu Chris (Jonathan Rhys Meyers) uczącym tenisa w elitarnym klubie, jednym z jego uczniów jest Tom, który pochodzi z bardzo bogatej rodziny, Chris wchodzi w związek z jego siostrą, w końcu bierze ją za żonę, dzięki czemu znajduje posadę w firmie teścia. Gdy poznaje narzeczoną Toma- Nole (Scarlet Johansson) jego życie ulega gwałtownej zmianie. Instruktor zaczyna pożądać Nole, żona z kolei zaczyna go nudzić, jednak romans przybiera na silę gdy szwagier Chrisa porzuca swoją narzeczoną dla innej kobiety. W końcu niespełniona aktorka Nola zachodzi z głównym bohaterem w ciążę, żąda aby odszedł od swojej żony, jednak Chris boi się nagłej zmiany życia, utraty majątku którego zawdzięcza tylko swojemu małżeństwu z córką bogacza. Obmyślając sprytny plan morduje Nole, a razem z nią starszą sąsiadkę i dopiero co poczęte dziecko. Historia ta popkazuje jaki wpływ na człowieka ma pożądanie, oraz perspektywa utraty statusu społecznego. Pod wpływem pożądania bohater gotowy jest do zaprzepaszczenia małżeństwa, pod wpływem dobytku który zawdzięcza tylko ojcu partnerki, nie potrafi odejść od żony, której i tak nie kocha. Chris zwodzi żonę i kochankę, on kocha tylko siebie. Zabija troje niewinnych ludzi, aby żona nie dowiedziała się o romansie, co byłoby jednoznaczne z utratą względów u teścia, któremu zawdzięcza płynność finansową. W filmie nie odnajdujemy sprawiedliwości, raczej gorzki obraz całego gatunku ludzkiego w dobie wszechobecnego materializmu. Nie znajdziemy tu także prawdziwej miłości, która jest rzadkim zjawiskiem w XXI w. W całym filmie głównemu bohaterowi piękne i nie banalne słowa "kocham cię" służą do zachowania pozorów. Dzieło kończy się w momencie w którym standardowy film romantyczny nigdy się nie kończy, czyli w chwili kiedy zdemoralizowany Chris traci jakiekolwiek wyrzuty sumienia, oraz zostaje oczyszczony z wszelkich zarzutów. Aktorstwo jak zwykle u Allena bez zarzutów, obsada celnie dobrana.
   W twórczości każdego z reżyserów powstają filmy typowe dla twórcy, oraz filmy "inne" które są mniejszością, i nie zawsze są udane, jednak w przypadku Woodyego Allena śmiało mogę stwierdzić że dzieło pt. "Wszystko Gra" które należy do filmów "innych" dorównuje poziomem do "typowych" filmów reżysera.

Mój werdykt: 8/10

O tym co tu się dzieje naprawdę

Witam!
   Co tu dużo mówić i owijać w bawełnę, stworzyłem ten blog z dwóch powodów: 1) zawsze chciałem pisać o muzyce,filmie, i innych elementach kultury 2) mam ochotę rozwijać swoje słownictwo, oraz zdolność tworzenia dłuższych wypowiedzi pisemnych. Do roboty!