piątek, 10 grudnia 2010

Ski Beatz - 24 Hours Karate School (2010)


1. Nothing But Us feat. Curren$y & Smoke DZA
2. Go feat. Jim Jones & Curren$y
3. Prowler 2 feat. Jean Grae, Jay Electronica & Joell Ortiz
4. Do It Big feat. The Cool Kids & Stalley
5. S.T.A.L.L.E.Y. Feat. Stalley
6. Not Like Me feat. Tabi Bonney
7. Scaling The Building feat. Curren$y & Wiz Khalifa
8. Super Bad feat. Rugz D Bewler
9. I Got Mines feat. Tabi Bonney, Nicki Wray, Ras Kass, & Stalley
10. Back Uptown feat. Camp Lo
11. Cream Of The Planet (Instrumental)
12. Taxi (Instrumental)



Teraz Curren$y, Smoke DZA, i Trademark Tha Skydiver, wcześniej Jay-Z, albo Camp Lo, z tymi artystami można kojarzyć twórczość wiecznie niedocenianego beatmakera zwanego Ski. W tym roku wydana została jego pierwsza producentka. Po świetnych beatach na „Pilot Talk” Curren$y'ego przypomniałem sobie że istnieje ktoś taki, od tej pory nie daje o sobie zapomnieć... Jego beaty są po prostu kosmiczne, słuchając ich odlatuje na księżyc, i prędko nie wracam. Krążek nie jest arcydziełem, nie oszukujmy się.

Obsada mikrofonów pomimo że bardzo zróżnicowana nie daje pełnej satysfakcji. „Dyplomata” Jim Jones to dla mnie największa zagadka na tej płycie, jeśli powiem że Curren$y go zjada w „Go”, to na pewno domyślicie się o co mi chodzi. Jean Grae, Jay Electronica, i Joell Ortiz za to pokazują co to znaczy być nosicielem flow, Ortiz jest rzeźnikiem, zjada wacków niczym Royce na „Dinner Time” (skojarzenie nieprzypadkowe) bez dwóch zdań. Reszta Mistrzów Ceremoni nie przekonuje mnie do końca, jak zawsze po prostu dobrze. Jeśli chodzi o dopasowanie się do klimatu podkładów to wszyscy dają radę, lekki rap do lekkich beatów, robiony przez skrajnych hedonistów, sprawiających wrażenie jakby spędzali całe dni na robieniu z siebie pilotów, w zielonych, zawiniętych w białe kaftany, dymiących samolotach, lecących ponad chmurami.

Na temat albumu czytałem wcześniej same nie pochlebne recenzje, wiem że recenzja jest subiektywną formą wypowiedzi, dlatego nie będę kwestionował nikogo zdania, jednak moja opinia jest inna. Ski Beatz wyprodukował całkiem dobry album, na poziomie nie wiele ustępującym temu do którego nas przyzwyczaił na wcześniejszych produkcjach.

Beaty są zróżnicowane od ciężkich syntetycznych bangerów (np. „Back Uptown”), po soulowe, pojękujące instrumentale (np. „Taxi”), dlatego ta płyta nie nuży, można jej słuchać na okrągło. Sample sekcji dętej z „Nothing But Us” na długo osiadają w pamięci i świadomości, „Do It Big” elektryzuje, sprawia że „jebane hatifnaty” z „Muminków”, na pewno miałyby uciechę. Rockowe brzmienie także znajdziemy, w „I Got Mines” i „Prowler 2” słyszymy sample rockowych gitar, w drugim przykładzie Joell Ortiz z owymi gitarami staje się jedną całością, beat jest zbroją, a rap mieczem. Przy słuchaniu „Scaling The Building”, odlatuje razem z Wizem i Curren$ym na orbitę, po to by zostać strącony po trzech minutach i czterdziestu pięciu sekundach z powrotem na Ziemie, przez deszcz malutkich pulsujących komet („Super Bad”), po następnych trzech minutach i pięćdziesięciu czterech sekundach kiedy jestem po zaskakująco miękkim lądowaniu, na Ziemie spada grad większych ciał niebieskich, z większą częstotliwością, rozdzierających powietrze z elektryzującym rykiem, to Camp Lo wracają do miasta („Back Uptown”). Po chwili grad ustaję, nastaje spokój, ludzie wychodzą z kryjówek, nie mogą wykrztusić z siebie pełnego zdania, ich głos się urywa, są w szoku („Cream Of The Planet”, „Taxi”). Takie są moje wrażenia kiedy słucham tych beatów, mam ewidentną słabość do Ski Beatza.

Tak się złożyło że przed przesłuchaniem płyty słyszałem numery i zwrotki usunięte z albumu... Jeśli macie te numery możecie je spokojnie podmienić z orginalnymi wersjami, są lepsze, bardziej dopracowane, a powinno być na odwrót. Mos Def pasuje do „Taxi”, albo „Cream Of The Planet”, czemu na krążek dostały się tylko instrumentale? Nie wiem. Jedynie w „Prowler 2” Mos Def murzyn, nie nadąża za „potworami”. „Aerials” powinno być na płycie, bez dwóch zdań, ładny soulowy beat z dobrymi zwrotkami Curren$y'ego i Stalley'a. Taka jest moja opinia, ale jestem świadomy że „Nartą” mogła kierować konkretna koncepcja.

Podsumowując, album jest dawką dobrej muzyki, z kilkoma słabymi momentami, każdy beat ma swoją dusze, nie ma wtórności na albumie, jednak Beatza słyszałem już w lepszej formie, dlatego mój werdykt to:
7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz