piątek, 26 sierpnia 2011

Raps A.D. 2011 Vol.2

Miałem napisać za kilka miesięcy o następnych płytach rapowych z tego roku, ale zwyczajnie NIE CHCE MI SIĘ ICH SŁUCHAĆ, chociaż nie, jest taka jedna płyta którą sprawdziłem, nad którą wielu ludzi się spuszcza jakby był to drugi "Illmatic" albo "The Chronic", chociaż nie, lepszym porównaniem byłoby "Black Album" albo "My Beautiful Dark Twisted Fantasy", teraz wiecie o czym mówię? The Throne - "Watch the Throne", wiadomo.




Tym razem znów Kanye dowodził armią beatmakerów wśród których wyróżniają się Q-Tip, RZA, The Neptunes, Swizz Beatz, 88-Keys, oraz Mike Dean. Tym razem jednak pomimo pokaźnej obsady przymiotnikiem "epicki" tej płyty określić nie umiem. Nie ma na albumie monumentalizmu kompozycji jak w "MBDTF", nie ma tak swobodnego i potężnego rapowania jak w "BA". Duet Yeezy - Hova żeby nie było, odpowiada mi, i to bardzo, ale uważam że potencjał tych wybitnych postaci nie został wykorzystany w stu procentach. Mogło być wybitnie jest tylko dobrze. "No Church In The Wild" to niezły wejście, Jay-Z świetna zwrotka, propsy, musiałbym tu zacytować ją całą, więc po prostu odsyłam do lyricsów, albo do numeru, jednak muzycznie jest to jakies takie miałkie. W numerze "Lift Off" nie dość że dla mnie osobiście beat jest przykładem tego czego nie lubię u Westa, to jeszcze refren który jest wokalnym popisem Beyonce zagłusza głównyh bohaterów płyty. "Who Gon Stop Me", bardzo fajnie zarapowany numer, podoba mi się w swojej konwencji, Jay-Z pokazuje tu klasę, tylko co z tego jeśli beat jest rap prowizorką typu "Can't Touch This" MC Hammera, albo "Stronger" Kanyego, czyli po prostu zapętlony WIELKI kawałek w tym wypadku numeru "I Can't Stop" Flux Pavillion. "Welcome To The Jungle" jest nie najgorszym numerem, podkład Swizz Beatza jest znośny, panowie na mikrofonach elegancko dają radę, jednak jest defekt, zawsze mnie denerwuje kiedy Swizz dopowiada coś swoim zamulonym głosem, a szczególnie jak sobie upodoba jakąś frazę i męczy ją w kółko(no chyba ze jest to "Fancy" Drake'a). Następny numer który mam chęć ominąć to przesłodzony "Made In America" z pedalskim refrenem i bananowym pizgającym beatem. "Otis", chyba jeden z najlepszych numerów na krążku, który i tak nie jest rewelacyjny, fajnie że tempo się zmienia, fajnie że Jay i Kanye pokazują co potrafią na mikrofonie, tak nawiasem mówiąc fajnie że teledysk jest pomysłowy (choć raz nie chwalą się nowiutkim Bentleyem, tylko pociętym Bentleyem), fajnie że zsamplowane urywki wokalu Otisa Reddinga z tego numeru są ułożone w logiczną całość, fajnie że w ten sposób oddają cześć mistrzowi, i przypominają że ktoś taki istniał, ale nie fajnie ze na dłuższą mete to brzmi jak to napisał jeden z użytkowników rateyourmusic.com, uwaga, cytuje: "EAT A DICK OTIS REDDING (kanye west mix)".  "Why I Love You", do tego numeru nie mam absolutnie nic, całkiem niezły beat, całkiem niezły refren Mr. Hudsona, nawet ten chipmunk efekt nie przeszkadza. Reszta jest mi absolutnie obojętna, ani źle ani dobrze. Oho! Zapomniałbym całkowicie o "That's my Bitch", to też jest świetny numer z oldschoolowym powiewem, za beat odpowiedzialny jest Q-Tip który się popisał pod tym względem.


Podsumowując, nie ma złudzeń, The Throne rządzą pomimo tego że ich najnowsze dzieło nie wnosi zbytnio nic do ich dyskografii. Troche brakowało, jednak jestem pewien że ten duet jeszcze wiele namiesza. "Watch The Throne" dla mnie nie jest niczym specjalnym, i myślę że ten projekt żeruje trochę na fejmie który został nabyty dużo wcześniej w prywatnych dyskografiach jaśnie wielmożnych, nic dziwnego w tym nie ma tak nawiasem mówiąc, sama świadomość że to w końcu Kanye west i Jay-Z ekscytuje nie lada. I'm watching the throne but throne is empty.

Mój werdykt:
2,5/5

To mnie wcale nie skłania do słuchania nowych płyt, błagam niech ktoś wstrząśnie tą sceną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz